środa, 29 maja 2013

Rozdział pierwszy

- Wyjdź. - warknął, odrywając wzrok od jej oczu. Wydawały mu mieszanką współczucia i zdziwienia. Nie wiedział, co się dzieje. Nigdy w życiu nie czuł się tak bezradny. Jakby wszystkie negatywne emocje jakie kiedykolwiek czuł, eksplodowały. Nie miał już siły udawać, że wszystko jest w porządku. Jego ciałem wstrząsały drgawki, a skórę pokryła gęsia skórka. Łzy strumykami spływały po bladych policzkach. Zauważył, że dziewczyna podchodzi bliżej. Krok po kroku. Na odległość metra wyczuwał jej niezdecydowanie. Po chwili usiadła. Ich ciała dzieliło zaledwie kilkadziesiąt centymetrów. Bała się wydać choć najcichszy dźwięk, więc po prostu patrzyła i czekała.
- Wyjdź. - powtórzył, już odrobinę pewniejszym głosem.
- Nie zostawię cię teraz samego. - odparła. Nienawidziła tego człowieka. Od pierwszego roku nauki obrażał ją i poniżał. Od zawsze robił wszystko, by uprzykrzyć życie Harry'emu, Ronowi i jej. Traktował ich jak zdrajców krwi, a teraz? Spoglądała na jego twarz. Na tą, którą widziała niemalże każdego dnia, którą zawsze ozdabiał charakterystyczny ironiczny uśmieszek i widziała coś więcej. Nie potrafiła tego sprecyzować, zdawała sobie sprawę, że potrzebuje pomocy. A ona nie zamierzała zniżać się do jego poziomu i potraktować go tak, jak on traktował ją.
- Nie wiesz...nie rozumiesz...nic...nic nie rozumiesz. - mówił, próbując powstrzymać kolejne napady szlochu.
- To mi wytłumacz.- poprosiła Gryfonka.
- Zabiłem...zabiłem ją.
- Kogo zabiłeś? - dopytywała się, chcąc w końcu uzyskać odpowiedź.
- Dziewczynkę. Była taka młoda...m-miała może osiem lat. Takie ładne długie, blond w-włosy, zaplecione w warkocz...i zielone oczy. N-nie chciałem...ja naprawdę nie chciałem. Tak bardzo żałuję... ona się uśmiechała. Uśmiechała się do m-mnie...a j-ja...ją zabiłem. - zakończył i przyciągnął kolana pod brodę.
- Chodź,chodź ze mną. - poprosiła i pomogła mu wstać. - Musimy iść do Dyrektora. On ci pomoże, zobaczysz. - powiedziała spokojnie, choć sama drżała ze zdenerwowania.
- N-nie...on wiedział. Wiedział, że będę musiał to zrobić. N-nie mogę...iść... - tłumaczył nieskładnie, jednocześnie wyrywając się z uścisku jej dłoni.
Kompletnie nie wiedziała, co myśleć. Nie miała najmniejszego pojęcia, o czym mówi.
- Miesiąc temu...- zaczął blondyn, ocierając ręką mokre policzki. - ..poszedłem do Dumbledore'a. Poprosiłem go o pomoc. - kontynuował i wyciągnął w jej stronę lewe przedramię, oznaczone Mrocznym Znakiem.
Hermiona wpatrywała się w nie niedowierzającym wzrokiem. Był śmierciożercą. Potworem.
- Wysłuchaj mnie. - rzekł i usiadł z powrotem na wcześniej zajmowanym miejscu.
Nie ufała mu teraz na tyle, by ponownie zmniejszyć dzielącą ich odległość. Stała więc, wpatrując się w niego zniecierpliwionym wzrokiem.
- Rozmawiałem z nim. Powiedziałem, że dłużej nie mogę... Nie chcę być taki jak oni, jak ojciec. Dyrektor zaproponował mi rolę szpiega. Mianował mnie członkiem Zakonu i dał szansę, na odpokutowanie....na naprawienie wszystkiego. Podobnie jak Snape, jestem po waszej stronie. Szpieguję...ale czasami...po prostu nie wytrzymuję. Na dzisiejszym spotkaniu śmierciożerców...kazał mi zabić, by przypieczętować moje wstąpienie w ich grono. Zabić....d-dziewczynkę. Miała na imię Emily. Uśmiechała się... - szeptał tak cicho, że musiała wytężać słuch, by cokolwiek zrozumieć.
W jej oczach zebrały się łzy. Zrozumiała. Teraz już wszystko zrozumiała. Ich nauczyciel eliksirów, był szpiegiem, śmierciożercą, podobnie jak Malfoy. Obydwoje narażali życie, by ich chronić. Chronić osoby, które nie są nawet dla nich ważne. Już od sześciu lat uczęszcza do Hogartu i nigdy nie zadała sobie tyle trudu, by zastanowić się nad tym, co musiał przeżywać ich nauczyciel na takich spotkaniach. Patrząc teraz na Dracona, wiedziała. Jak mogła być taką egoistką?
- Nie wiedziałam...ja...dziękuję.
- Za co, Granger? Za co?! Jestem mordercą. Zabiłem ją...
- Dziękuję Ci za to, że ochraniasz, podobnie jak Snape, mnie i moich bliskich. Ryzykujesz życie.
- Moja matka.... - ciągnął, jakby nie dosłyszał jej odpowiedzi. - ...ona tak bardzo mnie kocha. Zawsze powtarzała, żebym poszedł własną drogą. Widziałem zawód w jej oczach,kiedy dołączyłem do śmierciożerców, który tak bardzo kontrastował z dumą promieniującą od mojego ojca.
- W życiu popełniamy wiele błędów. Liczy się to, czy chcemy je naprawić.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak trudno jest spoglądać w oczy najpotężniejszemu czarnoksiężnikowi na świecie i nie drżeć ze strachu. Jak trudno jest zabić niewinne dziecko.
Hermiona widząc stan w jakim się znalazł, zdecydowanym ruchem szarpnęła go za rękę, podnosząc do pionu. Złapała go za ramiona i zmusiła by spojrzał prosto w jej czekoladowe oczy.
- Posłuchaj mnie. Nie jesteś złym człowiekiem. Jesteś dobrą osobą, która zgubiła drogę.
Niemal niezauważalnie skinął głową i odsunął się na odległość metra. Otarł rękawem mokre policzki.
- Wiesz co Malfoy? Jednak nie jesteś taki najgorszy. - podsumowała dziewczyna wesoło.
- Ty też jesteś znośna. - odpowiedział Ślizgon i uśmiechnął się blado. - Nigdy nie podejrzewałem, że przyjdzie mi rozmawiać dłużej niż kilka minut z chodzącą encyklopedią. Miłe doświadczenie. - kontynuował.
- To podobnie jak ja. Nigdy nie sądziłam, że będę w stanie przeprowadzić wymianę zdań z fretką. - odcięła się, uśmiechając ironicznie.
- Wracaj do dormitorium, Granger. Już późno. - skwitował i gestem dłoni wskazał drzwi.
- Hermiona. Mam na imię Hermiona. - poprawiła go.
- W takim razie kolorowych koszmarów...Hermiono. - powiedział sarkastycznie, dobitnie akcentując ostatnie słowo.
- I wzajemnie, Draco. - rzekła i wyszła z pomieszczenia.
Patrzył pustym wzrokiem na miejsce, w którym przed chwilą zniknęła. Po raz pierwszy od kilku tygodni naprawdę poczuł, że robi coś dobrego. Że to, co musi przechodzić, ma jakiś sens. I choć wciąż przed oczami pojawiała mu się twarz ośmioletniej dziewczynki, teraz wiedział, że tak po prostu musiało być. Wszystko dzieje się w jakimś celu.
Następnego dnia Hermiona przemierzała szkolne korytarze w towarzystwie przyjaciół, zmierzając na śniadanie do Wielkiej Sali. Nie rozmawiała z nimi o tym, co się wczoraj wydarzyło między nią a Malfoyem, bo wątpiła by Ślizgon sobie tego życzył. W pewnym stopniu zaufał jej i ona zamierzała to uszanować.
- Co mamy dzisiaj pierwsze? - spytał rudzielec, gdy usiedli do stołu.
- Historię Magii. - odpowiedział Wybraniec, nie kryjąc zawodu. Nie rozumiał, kto przy zdrowych zmysłach mógłby się tym zainteresować.
Szesnastolatka w najlepsze zajadała się płatkami kukurydzianymi, ignorując towarzyszy. Nagle do jej uszu dobiegł dźwięk trzepoczących skrzydeł. Spojrzała w górę i zobaczyła sowy trzymające w dziobach poranną pocztę. Zamyśliła się tak, że dopiero przeszywający ból dłoni sprowadził ją do rzeczywistości. Czarna, nieduża sówka położyła zwitek pergaminu tuż obok niej i była wyraźnie niezadowolona, że dziewczyna początkowo jej nie dostrzegła. W ramach przeprosin podarowała ptakowi kilka okruszków, który, teraz wyraźnie usatysfakcjonowany, odleciał. Sięgnęła po przesyłkę i o mało nie zakrztusiła się herbatą, czytając.
Hermiono, musimy się spotkać. Bądź dzisiaj o 18 w pokoju życzeń. Pomyśl o miejscu do napicia się zielonej herbaty.
D.M
- Co jest? - zagadnął Harry.
- Yyyy...n-nic. McGonagall chce mnie widzieć dzisiaj o 18 w swoim gabinecie. - skłamała, nie patrząc im w oczy i chowając wiadomość do torby.
- Dziwne, ciekawe o co może chodzić. - zastanawiał się Ron.
- Nie mam pojęcia. - odpowiedziała i wstała, chcąc jak najszybciej odwrócić ich uwagę. - Chodźmy, bo się spóźnimy. - stwierdziła i szybkim krokiem ruszyła w stronę wyjścia, uprzednio zerkając przelotnie na stół Ślizgonów. Ich spojrzenia się skrzyżowały, a ona ledwo zauważalnie skinęła głową, wyrażając tym samym zgodę na spotkanie.
Lekcje dłużyły jej się niemiłosiernie. Chyba po raz pierwszy w życiu, chciała żeby jak najszybciej dobiegły końca. Starała się być aktywna, aby nie wzbudzać niczyich podejrzeń, jednak było to naprawdę trudne, biorąc pod uwagę, że jej myśli zajmował Malfoy. Po lekcjach skierowała się prosto do biblioteki. Do jedynego miejsca, w którym potrafiła zapomnieć o otaczającym ją świecie. Woń książek uderzyła w jej nozdrza, a ona uśmiechnęła się szeroko, powitawszy Panią Pince. Od razu ruszyła do swojego ulubionego miejsca w prawym rogu pomieszczenia. Jednym szybkim ruchem różdżki przywołała książkę dotyczącą transmutacji zaawansowanej i zabrała się za pisanie eseju. Kilka minut przed osiemnastą opuściła pomieszczenie i uprzednio rzucając na siebie zaklęcie kameleona, skierowała się w stronę pokoju życzeń. Gdy dotarła na miejsce ze skrzypem uchyliła duże mosiężne drzwi.
- Miło, że jesteś. - przywitał ją chłopak, na co ona odpowiedziała jedynie skinieniem głowy. - Na pewno domyślasz się, o czym chciałbym z tobą porozmawiać. Chodzi o to, że nasze wczorajsze spotkanie...ono, nie powinno mieć miejsca. - powiedział, a przez jej ciało przeszedł zimny dreszcz.
- Dlaczego? - spytała.
- Widzisz, rozmawiałem o tym z moim ojcem chrzestnym. Powiedział, że przez swoją głupotę będę miał teraz jedynie więcej problemów. Nie powinnaś usłyszeć niczego, co ci powiedziałem. To są tajne informacje Zakonu.
- Nikomu nie powiedziałam i nie zamierzam. - obiecała pewnym siebie głosem.
- Mówi prawdę. - dobiegł ją głos Mistrza Eliksirów tuż zza pleców. Podskoczyła i odwróciła się w stronę nauczyciela.
- Co Pan tu robi? - wykrztusiła, próbując uspokoić oddech.
- Jak już ci przekazał Dracon, opowiedział mi wszystko, co się wydarzyło. Musiałem przyjść i sprawdzić, czy można ci ufać, Granger.
Nagle zagotowało się w niej. Złość spłynęła na nią, wypełniając każdą komórkę ciała.
- JAK PAN MÓGŁ GRZEBAĆ W MOJEJ GŁOWIE?! - wybuchnęła, zapominając do kogo mówi.
- Uspokój się, Granger. Powinnaś się cieszyć. Początkowym planem było rzucenie na ciebie Obliviate. - powiedział i szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia, zostawiając nastolatków samych.
- Granger, to nie są żarty. Masz to zachować dla siebie. - ostrzegł ją Ślizgon surowym tonem.
- Myślałam, że wczoraj zrezygnowaliśmy z Granger, Malfoy. - odpowiedziała, przesadnie akcentując ostatnie słowo.
Prychnął i rozsiadł się w wygodnym, skórzanym fotelu naprzeciw Gryfonki.
- Musisz mi wszystko wytłumaczyć. - zażądała, przeszywając go wzrokiem. - Proszę. - dodała, widząc jego zniesmaczoną minę.
- Nie mnie przypadł ten obowiązek. Dyrektor ma się tym zająć. Miałem ci przekazać, abyś zjawiła się w jego gabinecie dzisiaj o 18:30. A to znaczy, że jesteś spóźniona. - parsknął wesoło.
Gryfonka wyszła z pomieszczenia, uprzednio obrzucając go pogardliwym spojrzeniem, kierując się w stroną gabinetu Dumbledore'a.


Ta notka już dłuższa i myślę, że wcale nie gorsza.  Czytacie = komentujecie.
Pod ostatnim postem miałam sporo motywujących komentarzy, więc wklejam dalszą część historii. Nie mam pojęcia, kiedy ukarze się następna, gdyż moja beta ma teraz dużo nauki, a mało czasu :)

sobota, 25 maja 2013

Prolog

Szesnastoletnia Gryfonka przemierzała szkolne korytarze, wracając z biblioteki. Kudłate, kasztanowe włosy opadały jej swobodnie na ramiona i plecy. Czekoladowe oczy rozglądały się dookoła, a dłonie jak zawsze posiadały kleksy atramentu. Lewe ramię uginało się pod ciężarem torby wypełnionej po brzeg opasłymi, wielostronicowymi książkami. Nie powinno jej tu być. Cisza nocna zaczęła się kilka minut temu. Nawet perspektywa złamania regulaminu, nie była w stanie oderwać jej od ulubionej lektury, co było skutkiem chodzenia po nocach. Tak więc szła przed siebie, cicho i bezszelestnie, ukryta pod zaklęciem kameleona.
- ...to nie twoja wina... - usłyszała głos, dochodzący z pustej klasy, obok której właśnie przechodziła. Zaintrygowana podeszła bliżej i wymruczała zaklęcie podsłuchiwania.
- ...nic nie rozumiesz! Kompletnie nic! - krzyczał nie kto inny, jak Draco Malfoy. Tego głosu nie mogła pomylić z żadnym innym.
- Nie mogłeś postąpić inaczej. Przestań się nad sobą użalać.
Spięła się. rozpoznając drugi głos. Severus Snape. Podekscytowana przysunęła się bliżej drzwi, nie chcąc uronić żadnego słowa. Wiedziała, że to nie w porządku. Nie powinno ją obchodzić życie osobiste tych dwojga, jednak z natury była osobą ciekawską, co w tej sytuacji zupełnie nie pomagało.
- Do jasnej cholery, ja ją zabiłem!!! ZABIŁEM!!! - rozległ się wrzask, przerywany niekontrolowanym szlochem.
- To był twój obowiązek wobec Zakonu. Nie miałeś wyjścia.
Usłyszała kroki i odskoczyła. Chwilę później zza drzwi wyłoniła się twarz Mistrza Eliksirów. Rozejrzał się, a Hermionie stanęło serce, gdy jego wzrok zawisł na miejscu w którym stała. On jednak tylko potrząsnął głową, jakby odganiał od siebie złe myśli i ruszył szybkim krokiem w przeciwnym kierunku, powiewając czarnymi szatami. Stała wciąż w miejscu, nie mogąc wykonać najmniejszego ruchu. W jej głowie kłębiło się tysiące pytań. Malfoy jest członkiem Zakonu? Kogo zabił? Czemu rozmawiał o tym ze Snape'em? Odpowiedzi na nie, mogła uzyskać jedynie przez rozmowę z wyżej wymienionym chłopakiem. Wciąż mogła usłyszeć tłumiony płacz, dochodzący z sali. Czuła, że oddech jej przyspiesza i staje się nieregularny, a ręce trzęsą się ze zdenerwowania. Wzięła kilka głębokich wdechów, zdjęła zaklęcie kameleona i pewnym krokiem weszła do pomieszczenia. Jej oczom ukazał się Draco Malfoy, prefekt naczelny Slytherinu, który łkał. Łkał jak małe dziecko, któremu zabrano ulubioną zabawkę. Siedział na zimnej posadzce, z nogami wyciągniętymi przed siebie i twarzą ukrytą w dłoniach. Jego rozczochrane, blond włosy połyskiwały, oświetlane przez blade światło księżyca. Biała, wygnieciona koszula była rozpięta, a rękawy podwinięte za łokcie. W momencie, gdy Hermiona zrobiła pierwszy krok w jego stronę, on poniósł głowę, najwyraźniej wyczuwając czyjąś obecność. Niebieskie oczy, koloru wzburzonego oceanu napotkały te barwy gorzkiej czekolady.

Wiem, że nie za długi, ale moim zdaniem taki właśnie powinien być. Mam nadzieję, że choć trochę was zaciekawiłam i zachęciłam do dalszego czytania. Pierwszy rozdział pojawi się prawdopodobnie za kilka dni.
EDIT: Rozdział zbetowany :)
/ zuuiko o

Followers

INFORMACJA